poniedziałek, 12 maja 2014

To brzydkie słowo na F

 
Nie byłam na Kongresie Kobiet, nie czytałam jeszcze najnowszej książki Agnieszki Graff. Ale. Ale. Jestem wściekła. Jestem wściekła od dwóch lat, dokładnie od wtedy gdy zostałam matką. Po raz pierwszy i zapewne ostatni. Drogie Panie Feministki, jesteśmy żołnierkami na pierwszej linii frontu. Dzień po dniu, obiad za obiadem, znad książek, zakupów i zlewu- testujemy i walczymy, o wszystkie Wasze/ Nasze postulaty. O równy podział pracy, o zaangażowanie w opiekę i wychowanie, o choć szczątkową pracę zawodową, o czas na bieganie, kawę i wspinaczkę. O to, żeby macierzyństwo nie starło nas raz na zawsze ze społecznej mapy. To ono zrobiło ze mnie feministkę- macierzyństwo. Wcześniej cieszyłam się, że są kobiety, które walczą o swoje prawa, dobrze im życzyłam, ale większość z tego o czym mówiły, nie dotykała mnie i nie obchodziła. Byłam studentką, mieszkanką dużego polskiego miasta, z dobrze sytuowanymi rodzicami, którzy mogli i chcieli wspierać moją edukację i inwestować w pasje. Nic nie musiałam, wszystko mogłam. Urodziłam dziecko, którego pragnęłam, w związku, który wydawał mi się być partnerski. Teraz jestem kobietą domową, udomowioną, chucią domową. Sprzątam, gotuję, piorę, wieszam, wkładam naczynia do zmywarki żeby za dwie godziny je wyciągnąć i włożyć następne. Jestem szoferem, kucharką, sprzątaczką, i ogrodnikiem. Jestem z moją córką. Co się mieści w tym "jestem"? Uczę ją, że gdy przewraca się wieża z klocków to pojawia się złość. Gdy musi kończyć zabawę to pewnie czuje żal. Że mówi się "pomidorowa" a nie pompomidowa, że gdy potrzebuje może poprosić o pomoc, że mama obroni i tata obroni, że może mówić nie, gdy coś jej się nie podoba. Nie jestem tylko dozorcą w przechowalni dla dzieci, zanim staną się dorosłe. Jestem całym rusztowaniem, na którym ona buduje siebie. Na tym polega bycie matką. Gdyby z tego czym się zajmuję zrobić etaty dla nierodziców mojej córki byłoby tego przynajmniej sztuk cztery. W pełnym wymiarze czasowym, ze wszystkimi świadczeniami i obowiązkowym urlopem. A jednak. Mój partner twierdzi, że to nie jest praca. To błogosławieństwo bo mogę patrzeć jak rozwija się córka. Błogosławiona między niewiastami. I czego ja chcę przecież to mój wybór był. Owszem był. Wybór a właściwie jego konsekwencje mienią się teraz wszystkimi kolorami tęczy. A mnie po dwóch latach oczy bolą od tej jaskrawości i chcę pół godziny świętego spokoju. 



4 komentarze:

  1. Wreszcie parę słów prawd... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Racja, to prawda, Autorka trafnie przedstawia rzeczywistość przeciętnej polki. Jednak my kobiety same jesteśmy sobie winne. Czy któraś z Was faktycznie walczy o PRAWDZIWE partnerstwo i WSPÓLNĄ odpowiedzialność za dzieci? Naprawdę cos robimy aby zmienić stan rzeczy? Ja walczę i tłumacze memu mężowi, pokazuje i WYMAGAM i OCZEKUJĘ i w nosie mam jak to było u niego w domu ...... jestem w tym sama. Inne panie "mądre w gębie" nic nie robią, nie oczekują, nie wymagają tylko się wśród innych kobiet użalają, rozpaczają... a kiedy przyjdzie mąż sprawy jakby nie było ?. Zbiera mi się wtedy na psychiczne wymioty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się. Bo generalnie jestem zwolenniczką brania odpowiedzialności za jakość swojego życia. Z drugiej strony, nie wszystkie kobiety są tak asertywne i przekonane, że warto walczyć, wymagać-, że to ma sens i może się udać. Z drugiej strony widzę, że często się nie udaje. Część rozwodów jest i stąd, faceci nie chcą, nie potrafią się zmienić a kobiety nie chcą iść na aż tak duży kompromis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń