wtorek, 28 października 2014

Matka

Nie piszę ostatnio, gdyż wpadłam w czarną dziurę zazdrości. Przeczytałam najnowszą książkę Krytyki Politycznej, rozmowę - wywiad z Agnieszką Graff. Moja miłość do niej ma długą historię, była wszakże bezpośrednią inspiracją do powstania tego bloga. Jej Matka Feministka była doświadczeniem intensywnym- trwającym do dziś. No więc jestem zazdrosna; zawistna nawet, bo chciałabym dysponować takim instrumentarium umysłowo-językowym jakim ona dysponuje. Nie piszę, bo Graff zazwyczaj mówi wszystko co i ja chciałbym powiedzieć. Tyle, że znacznie lepszym językiem. Z tego też powodu nie podejmę się napisania recenzji książki, gdyż z całym prawdopodobieństwem nie ustrzegłabym się pomnika pochwalnego. A nie przepadam za pomnikami. 
No tak. Książka aż kipi od myśli, które domagają się by je myśleć.  

Siedząc w kręgu, opowiadałyśmy o lęku i o wstydzie z tym związanym, o relacjach z matką. Bo gdy kobiety głębiej ze sobą rozmawiają i wchodzą w zaufane relacje, to kluczowym tematem jest zawsze matka- poważne kobiece zwierzenia zawsze dotyczą matki. I feminizm, jeżeli w kimś zaczyna kiełkować, to zawsze wiąże się z rozliczeniem swej relacji z matką i refleksją, czy chcesz się z nią wadzić, czy godzić, czy realizujesz jej projekt na życie, a przede wszystkim jej projekt na twoje życie.

Choć feministyczny kontekst opowieści o matce jest mi nader bliski, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zasadniczo każdy dorosły jakiego znam, bez względu na płeć, prowadzi wewnętrzny dialog z własną, osobistą i jedyną matką. Czasami wydaje mi się, że terapia polega właśnie na tym. Na głośnej dyskusji z mamą. Tematów nigdy nie brakuje. Jest więc żal w pierwszej kolejności, o to co mogła zrobić lepiej, przed czym obronić, jakich słów nigdy nie wypowiadać. Jest tęsknota za czasem gdy była i gdy wydawało się, że może góry przenosić. Jest dużo chęci by coś udowodnić, zasłużyć, zostać dostrzeżonym. I dużo bólu. Kiedyś usłyszałam takie zdanie: matce się zapamiętuje każdą pomyłkę, ojcu każdą zasługę. Jest coś niezwykle demonicznego w relacji z matką. Może dlatego, że wychodzimy z jej wnętrza, może dlatego, że tylko raz jeden w całym życiu tworzymy doskonałą symbiozę- z nią właśnie. Raj utracony- do którego później tęsknimy obsesyjnie, którego szukamy w innych relacjach.

Czyżby zasługi matki nie były doceniane tylko dlatego, że są tak ogromne? Gdyby w pełni je uznawano, to każdy rozsądny człowiek, każdy, kto uważa się za istotę ludzką i dla kogo świat cokolwiek znaczy, każdy szczęśliwy człowiek, słowem wszyscy, powinni być nieskończenie wdzięczni kobiecie. W najwcześniejszym okresie niemowlęctwa, kiedy była nam obca świadomość zależności, byliśmy całkowicie zależni od matki. Jeszcze raz chciałbym podkreślić, że wynikiem takiego uznania roli matki nie ma być wdzięczność czy pochwała, lecz zmniejszenie istniejącego w nas lęku. Jeśli społeczeństwo będzie się ociągało z pełnym uznaniem owej zależności, która jest faktem w początkowej fazie rozwoju każdej jednostki, to nie osiągniemy pełni spokoju umysłu i zdrowia, bo będzie nas dręczył niepokój. Jeżeli rola matki nie zostanie prawdziwie doceniona, to zawsze będzie nam towarzyszył nieokreślony lęk przed zależnością. - Winnicott

środa, 1 października 2014

Zdepcz mnie

Dużo ostatnio pracuję, Spotykam się z kobietami, rozmawiamy. W trakcie ostatnich sesji doznałam małego olśnienia. Mierzymy się z różnymi tematami, spektrum emocji jest ogromne a opowieści intensywne i różnorodne. Jedna rzecz jednak wypływa niemal zawsze. Zanim nawet dotkniemy najważniejszych ran, przedzierać się musimy przez ten sam zdradliwy las. Pełno w nim kolczastych krzaków i zarośli. Wszystkie mają tą samą nazwę: nie chciałabym histeryzować, wiem, że moje problemy to nawet nie są problemy, nie chcę się użalać nad sobą, wiem, że to nie ma znaczenia i to tak głupio brzmi, ale nie jestem szczęśliwa.
Odczuwam wtedy olbrzymi smutek a zaraz później wściekłość.Ten wewnętrzny głos torpeduje najmniejsze nawet próby myślenia o sobie jak o kimś wartościowym, o kimś kto zasługuje na opiekę, na wysłuchanie. Nie wiem z pewnością skąd ten głos pochodzi. Mam pewne podejrzenia. Ktoś musiał kiedyś regularnie "wytresować" takie nastawienie. Musiał z premedytacją powtarzać i okazywać: nie ma znaczenia co się z Tobą dzieje, przesadzasz, histeryzujesz, jesteś zbyt emocjonalna., nie rycz, nie krzycz, nie skarż się. Regularne ćwiczenia czynią cuda, również te psychiczne. Każda z kobiet, które spotykam nosi w sobie takiego kata. Przypomina on trochę zbyt rygorystyczne freudowskie superego. Bardzo okrutny przeciwnik, doskonały strateg i olbrzymi sabotażysta. Ma wielu popleczników i liczne koalicje. Sprzyja mu kultura i same zainteresowane. To przedziwne ale z jednej strony kobiety przekonane są, że one same nie są istotne a z drugiej strony kompulsywnie dają, dają, dają. Aż studnia się wyczerpuje. I wtedy, ja pierdole, zaczynają przepraszać. Bo dzieci w Afryce głodują, bo mąż dużo pracuje, bo dzieci tyyyle potrzebują- więc czymże jest w tym obliczu ich własne nieszczęście. I zaczyna się lawina. Leżenie w łóżku, godzinami gapienie się w ścianę, codzienny płacz w kąpieli, picie kieliszka, - lub butelki- wina do śniadania, romanse internetowe i zakupy, zakupy, zakupy. Oczywiście wszystko w ukryciu. Wszystko można robić ale nie martwić dzieci, faceta, rodziny.Nie pokazywać tych demonów, nie nazywać ich bo wtedy mogłoby się okazać, że są one potężne i pełne pasji- a więc całkiem ważne. Kobiety pełne winy, wykończone wyrzutami sumienia, zaszczute lekceważeniem, które same sobie fundują. A później trafiają do mnie. I znowu przepraszają.