wtorek, 20 maja 2014

Matkować młodym matkom

Płakała moja babcia, moja mama, płakałam i ja. Gdy rodziłyśmy nasze pierworodne dzieci. Zawsze córki. Płakałyśmy przy porodzie i przez następne, najcięższe miesiące. Powalona hormonami leżałam, gdzieś w czarnej dziurze, myśląc o tym jak beznadziejną matką jestem i będę. W tym czasie moją córkę piastowała moja mama. Nosiła, śpiewała- była. W tamtym czasie tylko ona potrafiła Lunę uspokoić. Pamiętam też jak wycierała moje łzy kapiące na stół, jak powtarzała "oddychaj, to minie". To właśnie wtedy zostałam wpuszczona do kręgu rodzinnych, kobiecych tajemnic. Któraś moja prababcia, po której imieniu przeszły oba wojenne fronty, rodziła dziecko w samotności,smutku i strachu, gdy miała lat piętnaście. Później nic się właściwie nie zmieniało. Kolejna generacja, kolejna kobieta z nieplanowaną ciążą, nie tym mężczyzną, wiekiem nieodpowiednim do tego by zostać matką. Kolejna kobieta płacząca nad sobą, podczas gdy jej dzieckiem zajmowała się..... matka. Mnie się udało zmienić jedynie parametry: wiek, planowość i w miarę odpowiedniego mężczyznę. Została rozpaczy, która zalała mnie zaraz gdy tylko skurcze ustały. Generacyjny przekaz w mojej rodzinie ma wiele twarzy. Jedną z nich jest zdecydowany matriarchat. Kobiety decydują, kobiety są motorem napędowym wszystkich zmian. Ale to też one, przede wszystkim, niosą ze sobą melancholię i strach. Mimo to jestem wielką fanką optyki wielopokoleniowej. Tej szczególnej roli jaką pełnią babcie, ciotki i mamy. Są jak przewodniczki po tym labiryncie, nawet gdy same są źródłem cierpienia. 
Zawsze zastanawiało mnie jak to jest możliwe, że w oficjalnie obowiązującym dyskursie, mówi się kobietom w ciąży wszystko o fazach porodu, skali bólu, nacinaniach, rozrywaniach, cięciach. A później o mlecznych nawałach, pieluchach i pielęgnacji pępka. Nikt nie mówi o rdzeniu tego doświadczenia. Zostajesz matką i już nic i nikt tego nie zmieni. Twoje życie, które znałaś dotychczas kończy się. Gdy zostajemy matkami umieramy mówiła Rachel Cusk. Wypadałoby się chociaż pożegnać. Wydaje się, że dlatego natura wymyśliła stan "bycia w połogu"- żeby ciało się regenerowało a dusza przeszła przez ten moment intensywnej żałoby. Coś się kończy a coś zaczyna. By to docenić, zrozumieć i przeżyć potrzeba czasu. Żeby opłakać samą siebie, żeby sobie podziękować za dotychczasowe bycie sobą. Dlatego potrzebujemy innych kobiet, spokrewnionych, zaprzyjaźnionych, bliskich. Ktoś musi, nawet z dystansu, towarzyszyć nam i wspierać. Ktoś musi matkować młodym matkom by nie utknęły na dobre w tym miejscu, które z definicji jest przejściowe.

3 komentarze:

  1. Tak właśnie jest - wszystko o karmieniu i pielęgnacji krocza po i pierwszej kąpieli dziecka. A o tym, że czasami już na początku łapiesz baby bluesa i łzy kapią niekontrolowane, bo czujesz szczęście, ale i przerażenie jednocześnie - o tym nikt nie uprzedza. Dobry wpis, mamo:-) Dziękuję.
    Magda

    OdpowiedzUsuń
  2. Te łzy właśnie najbardziej mnie zaskoczyły, ta mieszanka emocji plus wewnętrzny nacisk by się ukrywać. Czułam przymus by czuć się szczęśliwą. Choć nie byłam. Przynajmniej nie tylko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tych nacisków jest mnóstwo: karmić piersią (wszędzie i zawsze), być szczęśliwą, mieć na wszystko czas, być infantylną (bo maluszek, kaszka, kupka i szczęście moje) i NIE być wściekłą. Bo nie. Nie przystoi. Moja teściowa ciągle gadala mi, że mam dużo śpiewac i czytać, bo dzieci lubią i tak się uczą (czytalam od początku, ale nawet się nie spytała) i swoim przepalonym nikotyną głosem śpiewała jakieś wiejskie pieśni. Macierzyństwo to długo zwykła walka o siebie, bo trzeba zdecydować, co się chce robić, a co trzeba. Trzeba nakarmić, ale niekoniecznie tak jak wszyscy mówią. I tak dalej...
    Magda

    OdpowiedzUsuń