sobota, 13 września 2014

Edukacyjne bagno

Wrzesień, wrzesień. Kasztany, liście, tornister i nowa gumka do mazania. Bzdury. Jestem asystemowa do szpiku kości. Szkoła, w moim głębokim przekonaniu (w równie głębokim poszanowaniu) to samo zło. 
Moja autorska definicja poniżej:
Szkoła: sztuczne środowisko (gdzie,poza tą placówką, spotyka się 30 równolatków? ) gdzie w sztuczny sposób (totalnie niezgodna z zasadami neurodydaktyki metoda wykładowa ,bez wskazania sensu materiału i dbałości o głębokość jego przetwarzania) próbuje się wtłoczyć dzieciom do głowy informacje uznane przez dorosłych za istotne do życia. Ci sami dorośli nie potrafią odpowiedzieć na połowę podręcznikowych pytań.
Ma wyrównywać szanse, zapewnić lepszy start, dać solidne podstawy. Acha i socjalizować oczywiście.
Garść moich komentarzy:


Ale to ja. I moje osobiste przekonania. A praktyka? Jest dopiero początek września a do gabinetu dzwonią rodzice w ilościach hurtowych. Od rozmów z nimi zamiera serce i chce się wyć.
Karanie i etykietowanie na porządku dziennym. Zeszyty ocen zachowania dla wybranych "niegrzecznych" uczniów. Przesłuchania na forum klasy. Zawstydzanie i połajanie: "z tobą zawsze same problemy", "skończysz w poprawczaku", "jak cię rodzice wychowali?". Dzienniczki uwag: " za głośno śmiał się w autobusie podczas szkolnej wycieczki", "kiwał nogą podczas lekcji", "patrzy się w okno"  i moja ulubiona: "zadaje pytania podczas lekcji" (what?!!!)
Dla porządku. To dobre dzieciaki. Dobrze się uczą, pomagają kolegom, nie krzyczą na nauczycieli, nie zakładają im koszy na głowy, nie znęcają się nad innymi. Po prostu walczą jeszcze. O jakieś elementy podmiotowego traktowania, o jakąś ciekawość świata, o jakąś relację z nauczycielem, który wszak powinien być mentorem. Przegrana batalia. Dla wrażliwego dziecka, dziecka, które choć trochę odstaje od normy szkoła to piekło. Dla niego i dla rodziców.






Gdybym mogła stanąć na barykadzie i dostać megafon we własne łapki to wykrzyczałabym: grajcie ze swoimi dziećmi w jednej drużynie, bierzcie ich stronę, walczcie by nie znienawidziło nauki, książek, żeby wierzyło, że dobrze jest poznawać świat i innych. Nie powtarzajcie jak papugi: bądź grzeczny, nie wychylaj się, nie pytaj, siedź cicho. Szkoła kiedyś minie. Zostanie konformista w miejscu człowieka.
ps. To co mówią nauczyciele o waszych dzieciach nie świadczy o tym jakimi jesteście rodzicami.

19 komentarzy:

  1. Homeschooling w wolnej szkole trochę męczący ale po przeczytaniu powyższego morale mie się podniosło. Tylko żal mi tych "normalnych" dzieci, które nie mają wystarczająco świrniętych rodziców (u nas to głównie tata, którego za ten wolny umysł to mam często ochotę utłuc) że stracą tyle cennych lat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bym powiedziała: spoko, bo problem jest nieco:) bardziej złożony i nie tak czarny (ani nie tak biały), jak by się wydawało. Że jedno tylko wyłowię: metoda wykładowa w dzisiejszej placówce edukacyjnej?! What?! Nie widziałam, nie słyszałam, a trochę widziałam i trochę słyszałam. Że rodzice z dziećmi nie do jednej bramki? What?! Dokładnie odwrotnie, aż do patologii, rzec można. Bo nie chodzi o to, by do tej jednej bramki przeciwko szkole, ale razem z nią. A jak ona nie bardzo, to drążyć od środka, jednak ostrożnie, żeby się nie zapadło. Poczucie bezpieczeństwa. U dziecka. Że cały świat przeciwko niemu, że zero mocy sprawczej, że lepiej się wycofać (w homeschooling na przykład) niż próbować coś zmienić. To jak potem żyć? A gdzie się nauczyć, że i z upupianiem trzeba umieć sobie radzić? A potem szok, że ten świat to taki okrutny i zły. Że jak to tak? Moim zdaniem szkoła i panujące w niej zasady (także te patologiczne, które należy w niej tępić) to jest właśnie dokładne odbicie społeczeństwa, a pobyt w niej (przy wspierających dziecko rodzicach i wspierających dziecko nauczycielach, i wspierających się nawzajem rodzicach i nauczycielach) to jest nauka życia i radzenia sobie w normalnych stosunkach społecznych, których się nie zmieni, tak jak się nie zawróci rzeki kijem. Dobry wpis, budzi emocje.

      Usuń
    2. Dzięki za komentarz- tożto woda na mój młyn :) Dotknęłaś rzeczy ważnych. W swej istocie szkoła niszczy właśnie poczucie sprawczości dzieci. Zasady są rozbudowane do granic możliwości- nie da się inaczej bo biurokracja, ilość dzieciaków, program, który trzeba zrealizować. Dzieci nie mogą uczyć sie we własnym tempie i w sposób, który najbardziej lubią czyli taki, który jest najbardziej skuteczny. Żeby materiał został zapamiętany, żeby wiązał się jakoś w logiczną całość z resztą wiedzy o świecie, musi być doświadczany. Weź dziecko na spacer i opowiedz mu o tym jak rosną drzewa, co jest w ziemi a co pozwala wzrastać, że drzewa się zmieniają bo są pory roku a pory roku są bo ziemia krąży wokół słońca. Zamień drzewo w słońce a dziecko w ziemię- niech biega po orbicie. Masz dwie godziny i fizykę, biologię, geografię, że nie wspomnę o metafizyce gdy ciągle musisz się mierzyć z dziecięcym "dlaczego"? Daję też gwarancję, że dziecko zapamięta i przy okazji będzie się świetnie bawić co przełoży się na eksplozję ciekawości i dopiero się zdziwisz, gdy za dwa dni zażąda wycieczki do obserwatorium. Szkoła nigdy tego nie da. Jest zbyt ociężała, zbyt masywna żeby zajmować się jednym dzieckiem.
      Szkoła nie jest odbiciem społeczeństwa, a przynajmniej nie takiego o którym bym marzyła dla swojej córki. Jest zhierarhizowana, gdzie ktoś inny dokonuje wyboru co robić, kiedy i w jaki sposób. Dodam, że mam skrzywienie społecznikowskie i jara mnie walka z systemem, lub jarała może. Teraz mam dziecko i nie chcę, żeby z tym systemem walczyło bo wiem, że przegra. Wyleczyłam się z idealizmu. Dam Ci przykład. Nie chwalę mojej córki. Z wielu powodów. Najważniejszym jest to, że chcę by sama była zadowolona ze swojej pracy lub nie, żeby nie musiała całe życie być zależna od opinii innych. A tymczasem już w przedszkolach zaczyna się jazda z kropkami, buźkami i całym shitem ocennym. (dodam, że panie potrafią dać czarną kropę za niezjedzenie obiadu - w ich opinii to najlepszy system motywujący). Gdy mówię, że nie chcę by moja córka była karana- patrzą na mnie jak na "matkę z odchyłami" gdy dodaję, że nie chcę by była chwalona, patrzą jak na ufo, wariatkę i zastanawiają się czy nie wzywać opieki społecznej. A tymczasem moje córka ma tam spędzić osiem godzin dziennie.
      Kiedyś oglądałam wywiad z brytyjską pani profesor, specjalistką od edukacji, która z rozbrajającym uśmiechem mówiła: szkoła jest jak bardziej cywilizowane oddanie dziecka do adopcji. Dajesz je obcym ludziom, by je uczyli i kształtowali. Nie masz wpływu na program nauczania, na treści, na to kogo zatrudnia się w szkole i na jego światopogląd i metody dydaktyczne. Oddajesz dziecko do placówki na osiem godzin i nie masz wpływu na nic.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Masz sto procent racji. Dzięki za odpowiedź:)
      Zgadzam się, że społeczeństwo generalnie za dobre i za przyjazne nie jest. Ale upierałabym się, że jednak społeczność szkolna i panujące w niej upupiające zasady to niedoskonałe społeczeństwo odbijają. Jak w lustrze. I moje podejście jest takie, że dobrze by było to dziecię przy własnym znaczącym wsparciu wyposażyć w umiejętność radzenia sobie w takim właśnie układzie społecznym. Tylko do tego faktycznie potrzeba szkoły i nauczyciela, który ma jaką taką świadomość problemu i do tego dobrą wolę. Wtedy masowa placówka może być inkubatorem, gdzie w kontrolowanych warunkach dziecko dowie się, jak chronić własny indywidualizm w masie ludzkiej, że generalnie na totalnie indywidualne traktowanie w dorosłym życiu nie ma co liczyć i jedyne, co pozostaje, to wykształcić w sobie umiejętność autoochrony, ale też dogadywania się i współpracy z różnymi ludźmi, także z tymi, których się nie lubi albo którzy nie lubią nas. Albo z mądrzejszymi od nas. Albo z głupszymi. I że czasem ktoś (także dorosły) nie ma racji i jak na to reagować. Jeśli chodzi o przyswajanie wiedzy jako takiej, to faktycznie indywidualne nauczanie najczęściej daje lepszy efekt, bo możesz zastosować takie metody, jakie najlepiej pasują do konkretnego człowieka. W szkole przy 30-osobowej klasie już nie bardzo, bo musiałabyś mieć te trzydzieści metod, a jeszcze każde dziecko potrzebuje trochę innego czasu, innej stymulacji itd. Mnie chodzi bardziej o umiejętności typowo społeczne, np. o wiedzę, że istnieje coś takiego jak kodeks karny (a istnieje, o czym niektórzy dorośli zdają się nie pamiętać), gdzie za konkretny uczynek przewidziano konkretną dolegliwość, od której raczej nie ma ucieczki w stylu, że mama przyjdzie i wykłóci się z nauczycielką, bo dziecko niewinne. Czasem niewinne, czasem winne, a czasem pół na pół - zależnie od okoliczności. W szkole jest regulamin, statut - i tam także są zasady, za przekroczenie których są kary, np. obniżenie oceny ze sprawowania. Czasem te zasady są absurdalne i tu jest pole do działania dla rodziców w radzie rodziców. Na przykład. Jednak w realu też czasem przepisy są absurdalne, ale ich złamanie skutkuje konsekwencjami, prawda? Jeśli mówimy o dziecku rodziców takich, jak Ty, którzy przejmują się, są świadomi itd., to pewnie ono nie będzie miało okazji w życiu, by podpaść pod jakiś paragraf kk. Ale to zdecydowana mniejszość. Dla reszty wiedza, że uderzenie lub wręcz pobicie kolegi skutkuje uwagą, a recydywa obniżeniem sprawowania, to wiedza bezcenna, inaczej jako dorosły mocno się zdziwi, że po uderzeniu drugiego dorosłego ten wezwie policję. To tak na przykład. Zastanawiam się także, jak w domowym nauczaniu dziecko nauczy się pokojowości w sytuacji, gdzie musi być w grupie bardzo zróżnicowanej, niekoniecznie przyjaznej. Przy świadomym wychowawcy bycie w klasie wydaje mi się bezcenne. Przychodzi mi do głowy wiele innych przykładów, ale faktycznie, reakcje pań, które przywołujesz, raczej nie dają szans na tak dobre bycie w szkole. Szkoda. Chociaż z drugiej strony w przypadku moich dzieciaków staram się tę lukę wypełnić. Od czego są rozmowy? Od czego relacja z własnym dzieckiem? Nie jest tak, że uważam domową edukację za gorszą, broń Boże. To jest świetna sprawa, jak najbardziej. Tyle że niepozbawiona wad. Tak samo jak edukacja w szkole. Cieszy mnie istnienie Twojego bloga. Dajesz inspirację:) i można z Tobą konkretnie pogadać.

      Usuń
  2. Och, boli mnie ten wpis. Wyrzutami sumienia, że nie pójdę w edukację domową.

    A chciałam bardzo.

    I nie mogę też bardzo. Ale boli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też myślałam, że nie mogę, nie potrafię, nie chcę brać odpowiedzialności itp. Tylko ten wariat mnie, jak zwykle, zbałamucił ;)

      Usuń
    2. Agata, zazdroszczę partnera, niech bałamuci na zdrowie! - zwłaszcza psychiczne Waszych dzieci

      Usuń
    3. Taka Niezaradna- wiesz ja jeszcze nie czuję się gotowa na podjęcie takiej decyzji. Dlatego bardzo się cieszę, że Luna ma dopiero trzy lata- mamy jeszcze czas, żeby do tego dojrzeć.

      Usuń
  3. W pełni się z tym zgadzam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak bardzo wdzięczna jestem fejsowi,że dzięki niemu trafiłam na ten wpis. Zabrałam moje dziecko ze szkoły. Z londyńskiej szkoły. Niby podobno coś tam lepiej niż w Polsce (bo kibelki małe i wiecej plasteliny chyba) ale system chyba jeszcze bardziej bezlitośnie niszczący wszelkie inwidua... a moje dziecko wrażliwe, wytrzymało w zerówce 9 miesięcy, dzielne było jak sto diabłów,ale dłużej nie dało rady. Ja też nie. Zabrałam go stamtąd i jeśli wyraźnie nie zechce- nie wróci do szkoły. Homeschooling bywa męczący,bywa szalenie satysfakcjonujący. Wiele ideologii sobie do niego dorabiam,ale najważniejsze jest dla mnie że mój synek jest bezpieczny i coraz mniej spięty. Już ponad 2 tygodne widmo szkolnego absurdu zupełnie nas nie dotyczy. Dziękuję za ten wpis. Tak lżej i milej mi zawsze gdy czuję że nie jestem sama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością nie jesteś sama. Pojawiają się rodzice, którzy chcą iść tą ścieżką. Czasami, jak w mieście w którym obecnie żyję, są to dosłownie jednostki, ale od czegoś należy zacząć :)

      Usuń
  5. Mam pytanie, znacie jakąś osobę dorosłą która w ten sposób się uczyła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kerry-Marta, osobiście nie znam. Jest kłopot bo dzieci edukowanych domowo, którzy są już dorośli nie ma w Polsce zbyt wiele. Za pionierów ruchu homeschool uważane jest w Polsce małżeństwo państwa Budajczaków- ich dzieci są już dorosłe i ponoć są niezwykłymi ludźmi. Tu masz to co udało mi się znaleźć:
      http://www.peron4.pl/autostop-zamiast-szkoly-czyli-edukowanie-przez-podrozowanie/
      a tu "świadectwa" amerykańskie na polskich stronach poświęconych ED:
      http://www.wyspaskarbow.blogspot.com/search/label/absolwenci
      http://wyspaskarbow.blogspot.com/search/label/absolwenci
      jak coś jeszcze znajdę to dam znać. pozdrawiam!

      Usuń
    2. O to samo zapytała mnie szwagierka. Zagięła mnie więc zgłębiłam temat.Popytałam.Nagle posypało sie tego mnóstwo.Wszyscy zajmują się czymś kreatywnym,jak np.grafika komputerowa lub odjechanym jak np.homeoterapia, otwierają swoje biznesy albo stajnie z końmi i robią to,co uważają za słuszne by byc szczęśliwymi ludźmi.Wielu z nich także teraz nie posyła do szkoły swoich dzieci.

      Usuń
  6. http://fundacjajera.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polubione, kibicuję! i dzięki za link- szkoda, że to tak daleko

      Usuń
  7. :) ponoć jeszcze zbyt łagodnie napisałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. z tym mi sie bardzo kojarzy
    https://www.youtube.com/watch?v=YR5ApYxkU-U

    zaczelismy ed domowa ... hmmm.. trudno powiedziec kiedy bo bylismy zdecydowani jeszcze przed przyjsciem na swiat Pierworodnej ktora ma juz 17 lat i nigdy nie uczeszczala do placowek. Podobnie piatka mlodszego rodzenstwa. Nigdy tez nie zalowalismy tej decyzji. Dzieci chyba tez nie bo jakos nie wyrazaly checi instytucjonalizowania sie ;-) ( wiedzialy ze decyzja nalezy do nich na pewnym etapie ).

    OdpowiedzUsuń